Ta książka jest na jeden raz. Można siąść, przeczytać ją i odłożyć w zadumie na półkę. „Biała elegia” została napisana w większości w Warszawie i przenosi tragedię naszej stolicy na osobisty dramat autorki. Han Kang zanurza się tu w tytułowej bieli i jej przymiotach. Biel jako kolor duszy, jako śnieg, delikatność i stałość. Jest biały motyl, jest biedny biały pies na łańcuchu, zimny biały kamień znaleziony nad wodą, ale też białe szaty urodzonego dziecka. Autorka dzieli się bólem swojej matki, która urodziła jej starszą siostrę dwa miesiące przed terminem, sama, na wsi i jedyne co mogła zrobić, to prosić swoje dziecko, by nie umarło. Jeśli jest proza smutna i przejmująca, to twórczość Han Kang potrafi taką być na wskroś. Kilka słów obrazuje tak dotkliwe doświadczenia, że trudno o nich zapomnieć. Autorka w dorosłym życiu, wraca refleksją do nieznanej sobie przeszłości. Widzi teraz obce miasto, do którego przeprowadziła się na rok ze swoim dwunastoletnim synem i odkrywa mentalne pokrewieństwo z jego historią. Zniszczone, spopielone, zostaje odbudowane z gruzów, tak jak jej własne życie zadziało się przez tragedię śmierci. Dzisiejsza Warszawa istnieje w swoim kształcie dzięki zagładzie dokonanej przez hitlerowców, a ona sama żyje być może tylko dlatego, że jej mama straciła wcześniejsze dzieci. Han Kang wraca do wspomnień i słów rodziców. Odtwarza ból i pustkę. Otacza się bielą w całkiem innym świecie. Szuka korelacji, odczuć i obrazów. Przenosi zapamiętane słowa do współczesnych bytów i znaczeń. Obca w wielkim mieście, z jakże przejmującą przeszłością, z licznymi ranami i pomnikami tragedii. W krótkich impresjach, skojarzeniach, poetyckich obrazach, wzbudza silne uczucia. Nie byłem chyba przygotowany na taką prozę. Na ten krótki, intensywny przekaz. Na zalanie bielą i światem kontrastów. I chyba cieszę się, że mam to już za sobą.