Do kina się nie wybrałem, ale na Max’ie zobaczyłem, tym bardziej, że zięć podłączył do telewizora swój zestaw głośników. W piątkowy wieczór, zasiedliśmy rodzinnie do seansu, by zobaczyć tegoroczny hit kina akcji. My Polacy niewiele wiemy o tornadach i cyklonach. Raczej nas fascynują, tak jak „łowców burz”. W tym filmie od razu przychodzi nakierowanie na morderczą stronę zjawiska. Dla młodych amatorów naukowych doświadczeń, eksperyment z uśmierzeniem tornada kończy się tragicznie. Po latach, uczestnicy tego zdarzenia spotykają się, by raz jeszcze rzucić wyzwanie żywiołowi, tym razem ze wsparciem techniki i środków. Ambitna Kate (znana z „Normalnych ludzi” Daisy Edgar-Jones) i zdeterminowany Javi ruszają z nową naukowo-biznesową misją. W trakcie akcji poznają ekipę Youtuberów, którzy podchodzą do zjawiska z kowbojską fantazją i medialnym zacięciem. Tyler (znany choćby z „Top Gun: Maverick” Glen Powell) – główna gwiazda ekipy, podobnie jak Kate zna się na rzeczy, ale ma inne podejście do żywiołu. Kate wyraźnie wpada mu w oko i zależy mu na zrobieniu na niej dobrego wrażenia. W istocie jest to trochę próba połączenia dwóch Ameryk – intelektualnego, bogatego Nowego Jorku, ze spontanicznym, tradycyjnym światem kowbojów. Jedni mają wiedzę i technikę, drudzy serce i pasję. Po drodze dostajemy pokaz rodeo, oglądamy Amerykę małych miasteczek, trochę środkowoamerykańskiego folkloru. Ten film ma pewnie jednoczyć wartości i światy – dość mocno skłócone w USA (i nie tylko). Jedni i drudzy stają wszak przed niebezpieczeństwem, przed wyzwaniami i wspólnie chcą ratować społeczeństwo. Żywioł pokazuje swoją moc, ale oprócz grozy, budzi także podziw, respekt, a nawet zachwyt. Próba ucieczki przed nim do budynku kina jest zamysłem symbolicznym, po jaki sięgnął reżyser nie kojarzony dotąd z rozrywkowymi produkcjami. Ludzie przykuci kurczowo do foteli kinowych, choć w miejscu ekranu zieje wielka dziura, przez którą widać prawdziwą grozę , to sprytny zabieg. Resztę już widzieliśmy.