Tak jak Kim Gordon zaatakowała słuchaczy odważnymi, gwałtownymi dźwiękami tegorocznej płyty, tak Thurston Moore zdecydował się na krok ku ukojeniu i subtelności. Jego najnowszy album ucieszy słuchaczy zmęczonych zgiełkiem przesterów i ekspansywną mocą wzmacniaczy. „Flow Critical Lucidity” to ukłon w kierunku rozedrganych, transowych struktur Can, opartych na halucynogennych gitarach Moore’a i zanurzających się w głębinach dźwiękach basu. Z pomocą swojej życiowej partnerki – Evy, basisty My Bloody Valentine, członka Negativeland odpowiadającego za elektroniczne efekty oraz wokalistki Stereolab – Laetitii Sadier, zaproponował podróż przez potrącane dźwięki i senne narracje. Powstała muzyka do zatapiania złych wspomnień, przebudzania się w słoneczne, wiosenne poranki, lub rozmyślania w spokojne, gwieździste wieczory. Muzyka Sonic Youth dotykała czasem tych rejonów. Tu jednak dzieje się to w wydaniu jakby akustycznym. Piosenki są bogate w odgłosy, choć zarazem pozostają stosunkowo proste w konstrukcji. Singlowe „Sans Limites” zbudowano na paru motywach zagranych na gitarze akustycznej. „Shadow” przypomina Sonic Youth z czasów „Experimental Jet Set, Trash and No Star”. Największe wrażenie robi na mnie „Hypnogram”, w którym kosmicznej głębi dodaje elektronika. Zaraz po nim kroczy wolno „We Get High”, przechylając się z boku na bok w otoczeniu katarynkowych dzwoneczków. Najwięcej z krautrockowej motoryki ma w sobie „Rewilding”. Z kolei finałowy, ośmiominutowy „The Driver” wiezie nas spokojnie do końca płyty, zaklinając rzeczywistość lekko iskrzącymi partiami gitar. To takie trochę nowe „Diamond Sea”. Ucieszył mnie ten album. Thurston Moore odnalazł na nim właściwy głos, który nie jest tylko kontynuacją drogi Sonic Youth w niepełnym składzie. Ta płyta konweniuje z wiekiem i pozycją artystyczną twórcy. Choć od razu słyszymy, z kim mamy do czynienia, to wiadomo, że to już kolejny etap kariery. Na tej dziewiątej, solowej płycie Moore prawdziwie dojrzał i wciąż pozostaje oryginalnym twórcą.