"Mistrz świata we wszystkim" - Zbigniew Masternak

Wydawnictwo Nocą, 2024

Odrobinę znałem autora tej książki – w sumie mieszkaliśmy przez ładnych kilka lat w tym samym mieście. Śledziłem nieco jego poczynania pisarskie i w reprezentacji pisarzy w piłkę nożną. Ale po przeczytaniu liczącego 570 stron tomu „Mistrz świata we wszystkim” mam wrażenie, jakbym go znał całkiem dobrze. Autor, nieco wzorem przytaczanych przez siebie Hemingwaya i Hłaski, lubi bazować na życiowych doświadczeniach. Jak sam przyznał: „wręcz prowokował w życiu sytuacje, o których potem mógłby napisać”. Jego cykl powieściowy „Księstwo” był autobiograficzny i ten zbiór także taki jest. Zapewne miłośnicy prozy Masternaka znajdą tu wiele znajomych wątków – z czasów jego dzieciństwa na Kielecczyźnie, studiów – zwłaszcza we Wrocławiu, pobytu we Francji, nieco zmarnowanej przez kontuzję kariery piłkarskiej i całkiem udanej kariery pisarskiej. Pewnie kolejny raz przeczytają o podbojach miłosnych, czy erotycznych i wyczytają zachwyty nad jego uroczą żoną. Proza Masternaka jest klarowna i prosta – jakby wycięta kieleckim scyzorykiem z życia autora. Trochę przechwałek, trochę bijatyk i przekrętów, ale też nieco świętokrzyskich legend, wiejskiego życia, frustracji i porażek. Jakkolwiek trudno było mi się utożsamiać z głównym bohaterem, czasem raziły mnie jego zachowania, słowa, czy komentarze, tak z drugiej strony poczułem się zainteresowany jego osobą i życiowymi zmaganiami. Te historie rozrzucone w czasie, są uczciwie napisane i opowiedziane. Nawet jeśli mogą być tu konfabulacje, to pasują do obrazu tworzonego na kolejnych stronach tej książki. Można odnieść wrażenie, że te teksty żyły już wcześniej i teraz ponownie zostały zebrane w jeden tom. Sporo tu powtórzeń – zarówno fabularnych, jak i w zakresie samych stwierdzeń. Zdarzają się błędy jak dziesięciozłotówka z Sienkiewiczem (jeśli już to była z Prusem i Mickiewiczem), czy wytwórnia wody gazowanej w Nałęczowie „Cisówka”, zamiast „Cisowianka”, ale tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. To przecież proza, a nie pamiętnik. Dostało się na tych stronach Puławom, ale jak wspominać dobrze czasy, gdy autora cieszyło znalezienie dwóch pięciozłotówek na ulicy, albo szczęśliwe obstawienie wyników meczów hokejowych w jakiejś kolekturze. Zbigniew Masternak nie lubi tych, którzy go nie cenią, więc nie będę się czepiał o to, że nie ceni Kafki, czy poglądów Gombrowicza, albo, że nie zainteresowała go lektura „Ptaśka” Whartona. To właśnie było dla mnie ciekawe w tej książce, że bohater – alter-ego autora to ktoś z całkiem innej gliny, niż ja. Do pewnego momentu raziły mnie jego słowa, czy poglądy, ale w końcu wszedłem w ten świat zmagań, wiary w siebie, pretensji i przechwałek. Więcej tu disco-polo, walenia z „bańki” i cycków, niż tzw. poezji (której zresztą autor zwyczajnie nie ceni). Zasadniczo nie czytam takich książek, ale teraz myślę, że to błąd. Zbigniew Masternak rozmawia z ludźmi, podsłuchuje ich, szuka relacji i przygód. Śmiało pisze też o samym sobie. Czasem wychodzi z tego coś ciekawego i o tyle ta proza nabiera waloru dokumentu swoich czasów.  

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×