„Mickey 17” – reż. Joon-ho Bong

USA/Wielka Brytania, 14 marca 2025

„Mickey 17” – reż. Joon-ho Bong

Mam mocno mieszane uczucia po obejrzeniu nowego filmu twórcy słynnego „Parasite”. Trochę to wygląda na sytuację, w której producenci zwrócili się do reżysera z propozycją przygotowania kolejnego dzieła bez oglądania się na środki. Pieniądze nie czynią jednak sztuki lepszą. „Mickey 17” na papierze wygląda całkiem dobrze. Oto dostajemy historię rozgrywającą się w niedalekiej przyszłości (wciąż wydaje nam się, że kosmos stoi przed nami otworem). Nadszedł czas kolonizowania nowych zakątków wszechświata. Jednym z nowych narzędzi pomocnych w tym procesie, jest możliwość odtwarzania ludzi – tzw. „drukowania”. Mickey jest właśnie takim owocem eksperymentu – uciekając przed problemami finansowymi zgodził się zostać „królikiem doświadczalnym”, który jak trzeba to umiera i jest ponownie odtwarzany. Pamięć mu pozostaje, osobowość się nieco zmienia. Śledzimy zatem misję kolonizacyjną – wybrani do programu ludzie lecą 4 i pół roku na nową planetę, którą mają zaludnić. Problemem jest pożywienie, dlatego wszyscy powinni oszczędzać kalorie (w tym nie uprawiać seksu). Na czele ekspedycji stoi ekscentryczny miliarder, który nie odniósł sukcesów w polityce, ale chce się jeszcze sprawdzić jako przywódca na odległej planecie. Ma ze sobą żonę, która najbardziej pociąga przyrządzanie sosów, PR-owców, naukowców i uzbrojonych strażników. Pomysł zatem jest niezły. Realizacyjnie wygląda to tak, że obsada jest niezła (m.in. Robert Pattison jako Mickey, Mark Ruffalo, w roli miliardera, czy Toni Collette jako jego żona), scenografia też swoje kosztowała, natomiast konwencja jest humorystyczno-heroiczna. Wiadomo, że sporo tu kpin, ale zarazem nie brak wzniosłości, co jakoś ze sobą nie gra. Mickey jest „przegranym” gościem, który mimo wszystko podejmuje walkę o dobro i miłość, co nie jest wszak śmieszne. Podoba mi się pomysł, że istoty pozaziemskie postanawiają użyć zabawnego blefu, ale to trochę schodzi na drugi plan w disneyowskim rozwoju finałowych zdarzeń. Z jednej strony mamy karykaturalność postaci i sytuacji, a z drugiej dylematy moralne i uczuciowe. Wszyscy pytają Mickiego, jak to jest umierać, ale nikt poza jedną strażniczką nie traktuje go jak człowieka. Nie czułem więzi emocjonalnej z postaciami tego filmu, trudno się też emocjonować niebezpieczeństwami, skoro w razie czego bohater znów zostanie wydrukowany. Niby dochodzi tu do groźnej w konsekwencjach pomyłki, ale humorystyczna narracja, rozwadnia emocje. Przesłania z filmu też są dość oczywiste. Generalnie poczułem się bardziej skonsternowany, niż zaintrygowany, czy ubawiony.   

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×