Karierę Perfume Genius śledzę od drugiej płyty (choć i pierwszą sobie kupiłem w tzw. strefie „taniej płyty”). Poprzedni album wyszedł tylko na winylu i choć go kupiłem, to niewiele razy przesłuchałem. Zawsze ceniłem tego artystę za pomysły, jak przekuć wrażliwość w muzyczne bogactwo dźwięków. Mike Hadreas ma powody, by czasem się poskarżyć na los lub społeczne interakcje, ale jego twórczość jest godna pozazdroszczenia. Co płyta to trudno się nie wzruszyć, czy nie docenić. „Glory” powstało ze wsparciem kilku ciekawych osób – przede wszystkim na albumie słychać wszechobecny udział Blake’a Millsa. W powstanie „Glory” zaangażował się też partner Hadreasa – Alan Wyffels. Obydwaj artyści są współautorami większej części materiału. Nowa muzyka jest tym razem bardziej gitarowa i słuchając pierwszych nagrań, wydawanych zresztą jako trzy kolejne single, moje myśli krążyły wokół wspomnień o późnym R.E.M. To bardzo przyjemne, zasadniczo nieinwazyjne granie, rozpisane na sporą ilość instrumentów. Amerykańskie korzenie tej muzyki są doskonale widoczne. W drugim kawałku słychać delikatny głos australijskiej artystki – Aldous Harding. Dopiero czwarty utwór zbudowany jest głównie na pianinie i przypomina mi trochę przebój „I Started a Joke”, wznowiony w latach 90. przez Faith No More. Generalnie album łagodnieje wraz z kolejnymi nagraniami. Nie przestaje jednak być przez to mniej interesujący. Ciekawie poprowadzona jest aranżacja „Capezio” – znów zbudowana głównie na gitarach, basie i perkusji. Zamglony romantyzm czaruje w „Dion”. Tę zmysłowość kontynuuje „In a Row”, choć w jeszcze bogatszej oprawie. Zaskakujący dźwiękowo jest „Hanging Out”, w którym dzieją się rzeczy niemal dramatyczne – i to na paru poziomach. Całość wieńczy, skromny w tym kontekście, utwór tytułowy. Siódme dzieło Perfume Genius niezmiennie porusza i koi zarazem. Artysta nie stoi zarazem w miejscu, a to z perspektywy jego bogatej kariery ma też znaczenie. No i strona graficzna porusza, jak zawsze – w tym przypadku.