Nie przekonał mnie ten serial. To znaczy, nie przekonało mnie rozwiązanie zagadki porywacza małych dziewczynek. W całej tej historii, opartej na poczytnej prozie i częściowo scenariuszu Camilli Lackberg, chodzi o szukanie i zwodzenie. Mamy ograniczony krąg osób, które mogą być zamieszane w sprawę i jak zwykle pierwsze tropy i oskarżenia okazują się błędne. Gorzej, że poza elementem zaskoczenia, reszta jakoś nie trzyma się kupy. Oczywiście fajnie jest oglądać Skandynawów w ich swetrach, drewnianych chatach, łowiących ryby i generalnie prospołecznych. Można co prawda trafić na zdradę, problem alkoholowy, czy nienawiść do imigrantów, ale to jakby mniejszy problem. Główna bohaterka – Lejla jest profilerką kryminalną. W dzieciństwie została porwana i była przetrzymywana w przezroczystej klatce. Szczęśliwie uciekła nieznanemu oprawcy, ale trwające kilka dni doświadczenie określiło jej dalsze życie. Gdy przyjechała do domu z Ameryki, ktoś znów uprowadził dziewczynkę – córkę jej dawnej przyjaciółki. Z kolei sama przyjaciółka zostaje znaleziona martwa we własnym domu. Lejla jest specyficzną osobą, jak przystało na osobę z traumą. Jej ojciec jest emerytowanym szefem miejscowej policji. Teraz włącza się w prowadzone śledztwo, tym bardziej, że jego następca i zarazem młodszy brat nie jest osobą całkiem postronną w sprawie. Akcja przebiega opornie. Lejla co chwila ma przebitki z własnego dzieciństwa. Czuje, że sprawa ma związek z poprzednimi zaginięciami dziewczynek, a nawet jej własnym porwaniem. W kluczowych momentach zawodzi ją jednak czujność oraz przeczucia. Nie wiem – może zmęczyłem się trochę skandynawskimi kryminałami i ich zimno-ponurą aurą? „Szklana kopuła” nie przywiązała mnie do bohaterów, ani nie wzbudziła specjalnych emocji. Rozstrzygnięcie wydaje mi się psychologiczne naciągane i generalnie przygnębiająco smutne. Marna satysfakcja z takiego serialu.