Kolejny powrót gitarowej legendy sprzed lat. Walijski Mclusky na początku tego wieku uchodził za jeden z najmocniejszych post-punkowych zespołów w UK. Produkował ich Albini, a dziennikarze nie szczędzili grupie pochwał. Zespół dość nieoczekiwanie rozpadł się po nagraniu trzech płyt. Obdarzony wyrazistym głosem Andrew Falkous, założył m.in. wraz z perkusistą Mclusky nowy zespół – Future of The Left – który równie dobrze wpisał się w niezależna scenę na Wyspach. Po 2020 roku Mclusky reaktywował się na jubileusz płyty „Do Dallas” (2002) i ruszył w trasę koncertową. W 2023 roku wyszedł singiel z dwiema nowymi piosenkami, a po dokończeniu trasy, grupa zabrała się do nagrywania kolejnych nowych piosenek. Podpisali kontrakt z Ipecac – wytwórnią Mike’a Pattona i wysmażyli album „The World Is Still Here And So Are We”. To raptem czwarta płyta Mclusky (nie licząc składanki z rarytasami), czyli dopiero wyrównanie dyskografii Future of the Left, ale od pierwszych minut słychać, że wrócili starzy wyjadacze. Krótkie, cięte, mocne politycznie kawałki. Raz przypomina się Jesus Lizard, innym razem – jak w kawałku „The Battle of Los Angeles” – dostajemy wokal niczym w Helmet za najlepszych czasów. Słuchając „autofocus on the prime directive” przypomina mi się z kolei Killdozer. Na płycie znalazły się singlowe utwory: "unpopular parts of the pig" i "the deeper you dig" z 2023 roku oraz nowszy „way of the exploding dickhead”. Zanucić się ich nie da, bo to nie ten styl, ale maja nerw, tempo i dosadny temat. Gitara grzęźnie aż miło, bas wierci, a perkusja nabija śmiałe rytmy. Czasem jest iście punkowo, jak w „kafka-esque novelist franz kafka”. Dużo na tej płycie nawiązań do amerykańskiej hard core’owej sceny lat 90. - gdzieś na styku zespołów z wytwórni Dischord i Touch & Go. Można zadawać sobie pytanie, czy warto wracać do czegoś, co już było? Na rynku muzycznym to jednak znana praktyka, bazująca w gruncie rzeczy na sentymentach starzejących się fanów. Czwarty album Mclusky mógłby ukazać się bez tej dwudziestoletniej przerwy, ale czasem musi pojawić się nuta tęsknoty. Musi tez wyrosnąć kolejne pokolenie słuchaczy, dla którego stare pomysły okażą się czymś intrygująco świeżym. Nowa płyta Walijczyków jest w swojej klasie bardzo dobra, ale osobiście mam poczucie, że przepracowałem takie granie lata temu i niewiele mogę już z niego wydobyć dla siebie.