Puławy to miejsce, w którym od czasów Siekiery powstają gitarowe zespoły, grające różnego rodzaju alternatywną muzykę. Najmłodszym dzieckiem tej sceny jest kwintet Kruszywo. Dwie dziewczyny (wokal, gitara basowa) i trzech chłopaków (gitary, perkusja) ćwiczą od jakiegoś czasu w osiedlowym garażu. Fascynuje ich dość zróżnicowana muzyka i niebanalni wykonawcy. Póki co grają głównie covery, ale mają też już pierwsze własne kompozycje, które zaprezentowali w sobotni wieczór na scenie klubu Smok. Zaczęli jednak od cudzych kawałków. Spodziewałem się, że sięgną faktycznie po jakieś alternatywne klasyki, tymczasem młody puławski skład zaprezentował m.in. ukraiński „pustynno-metalowy” Stoned Jesus. O ile pierwsze wykonanie nie było dobrze nagłośnione i wokal ginął pod perkusją, o tyle koncertowe opus magnum w postaci długaśnego „I’m The Mountain” zrobiło świetne wrażenie. Od akustycznego wstępu, przez ciężkie, walcowate momenty, wstawki rodem z „One of These Days” Pink Floyd, po kraut-rockowe mantry. Mnie tym wykonaniem absolutnie kupili. Po tym numerze zagrali odmienne w klimacie, nieco etniczne wykonanie „Hayloft” Moor Mother, w którym zwłaszcza wokalistko dobrze się chyba czuła. Zaprezentowali też numery metalowo-shoegazeowych Have a Nice Life, garażowo-punkowych Destroy Boys oraz psychodeliczno rockowych Moses Gunn Collective z dalekiej Australii. Kompletnie nie znałem tych artystów – pomijając Moor Mother, więc brawo za oryginalne wzorce. Dwa własne utwory mieściły się w granicach cięższego shoegaze’u. Bardziej przypadł mi do gustu dopracowany „Falling”, nad drugim wciąż jeszcze pracują i faktycznie wypadł trochę kanciasto. Na bis zagrali ponownie swój pierwszy kawałek. Patrząc na image sceniczny kwintetu to ciągnie ich w różne strony. Ciekawe co z tego wyniknie? Fajnie, że próbują. Mają potencjał, będę śledził ich poczynania.
Fin-Dol już znałem, ale na ich koncert w ramach Now Art bardzo się spóźniłem. Był to zatem mój pierwszy właściwy występ zespołu. Grają w trio, wspomagani zaprogramowaną perkusją. Spośród różnych projektów muzycznych Przemka Bajewa, akurat Fin-Dol ma szczęście do dobrego wokalu, bo Natasza jest niewątpliwie mocnym atutem zespołu. Tego wieczoru musiała niestety borykać się długo ze sprzężeniami mikrofonu. Długo znosiła to cierpliwie, choć nie do końca spokojnie. W końcu rzuciła pod nosem gorzkie „ja pier…lę”. Koncert zaczął się od nowych numerów, nazwanych (przynajmniej póki co) „Szczury”, „Trolle” oraz „Insekty”. Czwarty premierowy kawałek nie ma jeszcze tytułu. Nowe nagrania są dość wyważone, budowane na spokojnych, powtarzalnych akordach gitary i basu. Z czasem pojawiają się gitarowe ozdobniki i pociągnięcia. Bodajże „Insekty” skojarzyły mi się ze szkieletem „Strzeż się tych miejsc” Klausa Mitffocha, choć wokalnie to całkiem inna stylistyka. Dobrze się tych nagrań słuchało – pomijając bolesne dramaty z mikrofonem. Gdy przyszedł czas na odgrywanie repertuaru z debiutanckiej płyty, kwestie techniczne zostały jakoś opanowane. Jako drugi w tej części poleciał mój ulubiony „The Gravity”. Dla poprawy nastroju zespół wykonał „Playing With Vanishing”, który przynajmniej tekstowo zawiera optymistyczne nuty. Ubrana na czarno Natasza, z wielkim tatuażem na plecach, trzymała kontakt z publicznością, ale na scenie zachowywała się równie statecznie co jej koledzy. Zabrzmiał tego wieczoru również „Eternal”, „White Hum” i „My Mind”. Na zakończenie zespół zagrał jeszcze jeden nowy kawałek, a na bis wróciły „Trolle”. Fin-Dol to świetna propozycja dla miłośników motorycznych, niewesołych ale zarazem ładnych nut. Jest tu cień debiutanckich płyt Cocteau Twins i Dead Can Dance, poczynań The Cure z początku lat 80. Gdy myślę o nowszych wykonawcach przychodzą mi na myśl współczesne gwiazdy 4AD - Maria Somerville i Dry Cleaning. Dobrą robotę robi miarowy bas Ryszarda, ale oczywiście uwagę przykuwa przede wszystkim gitara lidera i wokal Nataszy. Na żywo zespół brzmi czasem bardziej post-punkowo w warstwie rytmicznej, ale słychać też elementy shoegaze’u, z którymi skupionemu na grze Przemkowi jest do twarzy. Grupa pracuje już nad nową płytą, co ze względów finansowych i logistycznych nie jest proste. Na początku lipca zagrają w warszawskich Chmurach. Warto się wybrać, jak ktoś może.