Sukces sentymentu do The Cure sprawił, że kilka miesięcy po premierze „Songs of a Lost World” ukazuje się zestaw remixów nagrań z tej płyty. Pełna wersja wydawnictwa zawiera 24 nowe mixy na trzech płytach. Każda piosenka doczekała się trzech wersji. Przeważają mocno elektroniczne przeróbki, choć zasadniczo wykorzystują one też wokal Roberta Smitha. Wśród artystów, którzy podjęli się wyzwania jest kilku znanych twórców – głównie sceny klubowej, choć są też gitarowe grupy jak The Twilight Sad, Mogwai czy Chino Moreno z Deftones. Pierwszy zestaw otwiera charakterystyczny, przestrzenny remix Paula Oakenfolda. Tak się składa, że wszystkie płyty w zestawie rozpoczyna „I Can Never Say Goodbye”. Po nim dostajemy dwa nagrania wybrane do promocji płyty. Najpierw „Endsong” zrobiony przez Orbital, a potem „Drone:Nodrone” który zmiksował Daniel Avery. Zachowano walory melodyczne pierwszej z tych kompozycji, natomiast „Drone:Nodrone” pozostało gniewnym kawałkiem z drążącym basem. Dochodzą do tego ciekawe efekty syntezatorowe i niby orkiestrowe wstawki. Już po tych pierwszych nagraniach słychać, że nowe wersje brzmią intrygująco i wnoszą ciekawe spojrzenie na oryginalne piosenki. Mam wrażenie, że są bardziej melodyjne i działają na wyobraźnię. Cztery kolejne mixy przygotowali anonimowi dla mnie artyści. „All I Ever Am” to przede wszystkim szybki, technowy rytm plus subtelne ozdobniki. Wokal jest przetworzony, ale dobrze pasuje w zaproponowanym tu elektronicznym zniekształceniu. W przeróbce „A Fragile Thing” ważną rolę pełni zabawa dźwiękami basu, no i głos, który jest już naturalny, choć inaczej poprowadzony niż na oryginalnym nagraniu. Do tego rytmiczne tło z elektronicznym pianinem. Efekt jest ciekawy. Romantyczny klimat ma przeróbka „And Nothing Is Forever”. Pewnie podobnie wyglądałaby praca Royksopp nad tym kawałkiem. Szybki bit towarzyszy pierwszej, mocno klubowej odsłonie „Warsong”. Pierwszą płytę kończy wycinanka rytmiczna autorstwa Four Tet - przy czym zachowano tu wokal i część gitar. Zaskakująco lekki klimat ma drugie podejście do „I Can Never Say Goodbye” na kolejnej płycie w zestawie. Jest w nim nutka nostalgii, ale przede wszystkim swoboda i nieco tajemnicze rozwinięcie tematu w drugiej części. Chwytliwość OMD, czy Yazoo znamionuje umieszczoną tu wersję „And Nothing Is Forever”. Z kolei house’owy rytm został dodany do „A Fragile Thing” w udanej wersji podpisanej przez Sally C. Druga wersja „Endsong” brzmi jakby podkład do niej przygotował Moby. Klimat rave party przywołuje natomiast druga wersja „Warsong”. Mocno klubową rytmikę ma utwór „Drone:Nodrone” opracowany przez Anję Schneider. DJ’ka podkręciła mu też nieco tempo. W podobnym stylu, tylko mniej aktywny wokalnie jest mix „Alone”. Choć ma dopisek „February Blues” mnie pachnie raczej karnawałem. W tej części zestawu najbardziej znanym autorem remixu jest Mura Masa, który zajął się „All I Ever Am”. Postawił na bity i pogłosy wokalne. Trzecia płyta, dołączona tylko do droższej wersji wydawnictwa, zawiera generalnie spokojniejsze wersje piosenek. Zaczyna się od stonowanej, pełnej elektronicznych pomruków, instrumentalnej przeróbki podpisanej jako Craven Faults Rework. Już z wokalem, ale w podobnym nastroju budowanym m.in. przez pianino jest trzeci remix „Drone:Nodrone”. Dostajemy tu też wybrany na singla mix autorstwa Chino Moreno – bynajmniej bez metalowego zacięcia. Duński DJ Trentemoller opracował ciekawie „And Nothing Is Forever”, sięgając po dość szerokie spectrum środków. Jego przeciwieństwem jest jakby zawieszony w przestrzeni trzeci remix „Alone”. Trzy ostatnie podejścia należą od znanych artystów. Z dwóch post-rockowych składów, ciekawiej prezentuje się propozycja 65daysofstatic. To wzniosła ale i przestrzenna wersja „All I Ever Am”. Wersja „Endsong” Mogwai jest w zasadzie trudna do skojarzenia z tą grupą – może poza tym, że ich remix jest długi i głównie instrumentalny. Podoba mi się natomiast „A Fragile Thing” przygotowane przez szkocki The Twilight Sad. Jest gęstsze od oryginału, ale trzyma walory wokalne i melodyczne. Pomimo, że tyle na tym albumie muzyki, to „Mixes of a Lost World” dobrze się słucha. Jest bardziej urozmaicony i nawet bardziej przebojowy, niż ubiegłoroczny oryginał. Oczywiście trzeba lubić nowe, elektroniczne brzmienia i rytmy. Dużo tu pomysłów i - co trzeba przyznać - nie ma żadnych słabych podejść. Przede wszystkim jest to całkiem inna wizja piosenek, które nierzadko podobają mi się wcale nie mniej od oryginałów.