Ten ciekawie obsadzony serial porusza dość uniwersalne tematy, ale próbuje opakować je w bardziej wyrafinowane szaty. Mamy dwie siostry, które w dzieciństwie straciły w dramatycznych okolicznościach mamę, a ich tata nie uniósł ciężaru wychowawczego, ani roli opiekuna. Bieda i różnego rodzaju deficyty ukształtowały Devon (Meghann Fahy) i młodszą od niej Simone (Milly Alock). Mówiąc krótko Devon poświęciła się dla siostry - zrezygnowała ze studiów, została opiekować się chorym ojcem i podjęła nieciekawą pracę. Simone natomiast wyrwała się z domu i zrobiła karierę. W pewnym momencie Devon postanowiła przypomnieć się siostrze i poprosić ją o pomoc w opiece nad tatą. Gdy dotarła do Simone, okazało się, że siostra żyje jak w raju, na pięknej wyspie, ciesząc się miłością niezwykle hojnej i bogatej szefowej – Michaeli (Julian Moore). Rezolutna Devon pasuje do świata Simone jak pięść do nosa – jest zbyt pyskata i bezpośrednia. Nie prowadzi się też najlepiej jeśli chodzi o relacje z facetami. Nabiera jednak podejrzeń, że Michaela w istocie jest niebezpieczną manipulatorką, której urokowi uległa naiwna Simone. Mamy zatem kontrast zwykłej dziewczyny i świata bogaczy. Devon nie chce uznać, że Simone przynależy już do tego drugiego świata, a przynajmniej chce do niego się zaliczać. Młodsza siostra jest postrachem służby, ma romans z przyjacielem Pana domu – Petera (Kevin Bacon) i bynajmniej nie zamierza wracać do domu, by opiekować się ojcem. Simone się ustawiła i nie czuje żadnych zobowiązań. W dzieciństwie wycierpiała swoje i teraz bez pardonu idzie przez życie. Devon próbuje zdemaskować Michaelę, by siostra przejrzała na oczy, ale Simone bardzo mocno wrosła mentalnie w lepsze życie. Żadna konfrontacja nie zawróci jej z obranej drogi do sukcesu. Co ciekawe, to Devon zaczyna się łamać w tej sytuacji i zaczyna rozmyślać, czy nie pójść śladem siostry. Rozwój fabuły w tym serialu jest dość ciekawy, dochodzi do paru intrygujących zdarzeń i zwrotów akcji. W gruncie rzeczy najważniejszy pozostaje dylemat – być przyzwoitym i frajerem, czy łapać Pana Boga za nogi i na nic się nie oglądać. Wydaje się, że to pierwsze jest trudniejsze, a drugie kosztuje co najwyżej otarcie pojedynczej łzy. „Syreny” przypominają trochę serial „Biały Lotos” – są często demaskujące, czasem zabawne, a generalnie pobudzają do paru cennych refleksji.