Skoro przeczytałem prozatorski debiut Bohdana Zadury, to sięgnąłem też po jego ostatnią powieść – „Lit” z 1997 roku. Powieść – to trochę dużo powiedziane w tym przypadku. To raczej prozatorskie opisy, impresje i fragmenty. Akcja się tu krztusi i zahacza wciąż o autobiograficzne wątki – podobnie jak w „Latach spokojnego słońca”. Czasy mamy głównie PRL’owskie – lata 70. Obrazki z życia towarzyskiego i literackiego, wspomnienia presji ze strony tzw. aparatu państwowego, urywki realiów z kolejkami w sklepach, odniesienia do prawdziwych postaci, no i wątek miłosny związany z kobietą nazwaną Lit. Kto zna Zadurę bliżej, ten znajdzie tu wydarzenia z jego życia i rozpozna ludzi, jakich spotykał na swojej drodze (np. Wielki Reżyser to Wajda, a Wielki Kompozytor to Penderecki). Akcja dzieje się głównie w Warszawie, ale są też wypady na tzw. prowincję. Kilka razy pojawiają się bezimiennie Puławy z czasów dzieciństwa autora – sklep na rogu ulicy Zielonej i Skowieszyńskiej, wybita „kocimi łbami” tzw. „Głęboka droga”. Miłość bohatera do Lit jest trudna, obarczona zazdrością i młodzieńczą, cielesną fascynacją. Nie brak tu świetnych opisów, jak wspomnienie sylwestrowego przyjęcia, czy przesłuchania w sprawie żartobliwego wierszyka na temat długoletniego PRL’owskiego premiera. Zadura oddaje z zabawnym zakłopotaniem konsumenckie przemyślenia z reglamentowanego procesu kupowania deficytowych pomarańczy. To ciekawe, że w 1997 roku tak mocno zatopił się we wspomnieniach z poprzedniej epoki i otoczył ludźmi, z którymi dzielił czasy późnej młodości. „Lit” uznaje się za zwieńczenie trylogii zapoczątkowanej na przełomie lat 60. I 70. – stąd pewnie takie umiejscowienie opisywanych zdarzeń w czasie. Nie da się ukryć, że młodość przynosi przeważnie najwięcej barwnych zdarzeń, które dobrze przenosi się do fabuły. Zadura jest przede wszystkim inteligentnym obserwatorem, panującym świetnie nad językiem. Fantazje pozostawia snom, z których także chętnie korzysta w swoich tekstach – również w tej powieści. Z czasem życiowe przygody zastępują refleksje i scenki i to zapewne wytłumaczenie, dlaczego w późniejszym okresie dłuższa proza gorzej się chyba autorowi składała. Już konstrukcja „Litu” jest dobudowywana jakby dodatkowymi ozdobnikami, niezależnymi od głównych wątków. Nieco gorzej mi się tę książkę czytało, choć wciąż nie bez satysfakcji.