Niby od początku wiadomo, że to horror, bo taką sygnaturę gatunkową mają „Grzesznicy”, ale długo nic nie wskazuje na kino wampiryczne. W zasadzie zastanawiam się, czy wątek nadprzyrodzony był tu niezbędny – wszak film o czarnej społeczności i Ku-Klux Klanie byłby też mocny i ciekawy. Dwaj bracia (grani przez jednego aktora) wracają z gangsterki w Chicago w rodzinne strony i postanawiają zainwestować w lokal z kuchnią, muzyką i potańcówkami. To trochę naciągany wątek, bo buda, którą kupują stoi na uboczu, a czarna społeczność, która miałaby z niego korzystać, to głównie pracownicy z pól bawełny. Jak robić na tym interes? Już w dniu otwarcia kalkulacje rysują się beznadziejnie. Idea szczytna – biznes marny. Tym bardziej, jeśli nie chce się wpuszczać obcych. W ekipie nowego „klubu” jest młody kuzyn braci – utalentowany gitarzysta bluesowy. Jego ojciec jest pastorem i przestrzega go przed grą do tańca i dla innych uciech. Z filmu Ryana Cooglera (m.in. „Czarna pantera”) wynika, że słusznie. Dla wzmocnienia przesłania potrzebne są tu wampiry. Ich obecność pozwala też zadać wprost pytania o sens życia w poniżeniu, cierpieniu, czy poczuciu niesprawiedliwości. Wampiry oferują beztroską, egalitarną wspólnotę. Stawkę podbija dodatkowo „przejście” kochanej osoby na drugą stronę. Niby wiadomo, że każdy stoi po stronie dobra, ale gdy w grze pojawiają się tak mocne argumenty, wiara może się zachwiać. Wszak tytułowi grzesznicy są wśród nas. Bracia nie zarobili gotówki na uczciwej pracy. Młody kuzyn nie tylko gra muzykę przyprawiającą o nieskromne myśli i zachowania, ale też pragnie uwieść mężatkę. Jego starzy kompan z zespołu cynicznie zapija wszystko alkoholem. Całe towarzystwo nowego klubu tak naprawdę chce uciec od smutku i niewoli w zabawę. Co ich zatem powstrzymuje przed zaproszeniem wcielonego zła w swoje progi? Ten fil umiejętnie łączy kwestie moralne z dobrze osadzoną w realiach opowieścią. Jest muzyka (wampiry – co ciekawe - wolą irlandzki folk od bluesa), są uwolnione zmysły i walka na śmierć i życie. „Grzesznicy” stawiani są w kolejce do przyszłorocznych Oskarów – i kto wie, czy jakiegoś nie zgarną?