Nie byłem fanem ani „Rodziny Addamsów”, ani pierwszego sezonu serialu „Wednesday”. Chętnie śledzę natomiast wszystko w czym macza palce Tim Burton. Drugi sezon hitu Netflixa, podobnie jak w przypadku innych topowych produkcji (np. „Squid Game”), podzielony został na dwa czteroodcinkowe rzuty. Przyznam, że już po pierwszym odcinku nowego sezonu zastanawiałem się, czy poza formą i klimatem coś mnie w tym serialu pociąga? Znam już postacie, aktorów i konwencję. Owszem, doszedł do składu aktorskiego lubiany przeze mnie Steve Buscemi w roli nowego szefa Akademii Nevermore. Rozrosła się obecność samej Rodziny Addamsów o brata Wednesday oraz Wujka Festera. Dostajemy również nową dziewczęca bohaterkę – potrafiącą znikać i wszędobylską Agnes. Z jednej strony serial plasuje się w kategorii szkolnych, nastoletnich dram, ale równolegle dostajemy całkiem krwisty horror w duchu „Strasznego Filmu”. Historia wykopanego na cmentarzu truposza-zombie, który z chłopackiej maskotki przemienia się w pożerającą mózgi bestię – jest całkiem udana. Wątek ten wplata się zresztą w główną oś akcji, czyli w dalszy pojedynek Wednesday z Tylerem Galpinem. Mamy tu cytaty z historii o wilkołakach, żywych trupach, duchach, złowieszczych krukach, a także nawiązania do eksperymentów doktora Frankensteina. Z czasem udało mi się wciągnąć nieco w tę produkcję. Wisielczy humor Wednesday ma swój urok, sceneria jest godna uwagi, a akcja toczy się całkiem sprawnie. Może za dużo tu wszystkiego, zbyt wiele pierwiastków kina dla nastolatków, ale przy dobrej woli i zachowaniu dystansu, drugi sezon się broni. Może nawet lepiej od pierwszego – przynajmniej w warstwie horroru.