Jakub Żulczyk na tyle często komentuje wydarzenia społeczno-polityczne, że nie dziwi jego chęć stworzenia jakiegoś political fiction. Spór sądowy w kwestii zniesławienia prezydenta, był zapewne dodatkową zachętą. „Kandydat” to niewątpliwie rozprawa o naszych, krajowych politykach i polityce. Choć nie padają tu znane nazwiska, to łatwo utożsamiać bohaterów tej powieści z dobrze znanymi postaciami świata polityki i masmediów. Opisana historia dzieje się zasadniczo w ciągu jednego dnia – w niedzielę drugiej tury wyborów prezydenckich. Prezydent liczy na ponowną elekcję, ale pewien Reporter ma na niego bardzo mocne papiery. Gotowy jest je sprzedać którejś z redakcji. Otoczenie Prezydenta dowiaduje się o tym niebezpieczeństwie i zaczyna się brudna gra. Reporter jest skompromitowanym obyczajowo dziennikarzem, który wyrzucony z redakcji za gwałt na dziennikarce, zhańbił się dodatkowo przejściem na drugą stronę barykady. Teraz jednak ma w swoich rękach argumenty, które mogą go przywrócić do pracy i pozwolić odzyskać dobre imię. Prezydent nie ma czystego sumienia. Przeżywa dylematy. Przyznać się i zrezygnować, albo zaprzeczyć i zaatakować. Skandal może zaważyć na wyniku wyborów, ale być może wiele nie zmieni, bo kto uwierzy w zarzuty ze strony opozycyjnych mediów? Choć powieść została napisana w 2024 roku, to akcja częściowo pasuje do wydarzeń z 2020 roku, ale też w jakimś stopniu do tegorocznej kampanii prezydenckiej. Żulczyka bardziej interesuje środowisko prawicy. Jego Car i Mistrz to w dużym stopniu bracia Kaczyńscy, Premier i Prokurator noszą wyraźne cechy Morawieckiego i Ziobry. Prezydentem i jego Żoną są niewątpliwie Państwo Dudowie. Druga strona sceny politycznej reprezentowanej przez Fantastycznego, czy Adwokata, bynajmniej nie zbiera lepszych ocen. Podobnie masmedia. Obydwaj główni bohaterowie dostają od Żulczyka nieco ludzkich, godnych współczucia cech. Czytelnik zastanawia się głównie, który z nich zapłaci finalnie większą cenę. Ta historia mocno przypomina realia, czasem można ją odbierać niczym publicystykę. Nawet rzeczy zmyślone, wydają się jakoś prawdopodobne. Mnie początkowo niezbyt dobrze się to czytało. Z czasem dałem się wciągnąć. Chciałem wiedzieć kto zdradził, kto pociąga za sznurki i jaka będzie kara za grzechy? Z politycznego punktu widzenia „Kandydat” spodoba się głównie tym, którzy „nie wierzą politykom”, ani też nie mają dobrego zdania o dziennikarstwie. Sam autor chyba ulżył przede wszystkim swoim skumulowanym emocjom. Wierzę, że miał do tego prawo.