Pierwszy sezon serialu „1670” był zabawny i zaskakujący w swojej formie. Drugi sezon jest m.in. zabawny. Wieś Adamczycha rzadziej jest areną zdarzeń, a do wątków komediowych, doszły elementy kina przygodowego i romansowego. Wciąż mamy żarty z naszych narodowych uprzedzeń i powierzchownej religijności. Dostajemy kolejną porcję kombinowania, naginania zasad i tupetu. Żart jest coraz grubszy i prostszy. Jego kwintesencją jest pogrzeb szlachcica Leszka. Mamy tu zbezczeszczenie zwłok przez dzika, a chłop, który ma zastąpić ciało zmarłego w uroczystościach, usilnie chce w trakcie pogrzebu „zrobić siku”. Nie brak też żartów ze szlachcica Bogdana, który stracił w nieszczęśliwym wypadku oko i się tym nie przejmuje, bo przecież ma drugi dobre. Główną osią zdarzeń są zabiegi Jana Pawła o uzyskanie prawa do organizacji dożynek (jak się okazuje królewskich), co będzie kolejnym szczeblem w jego szlacheckiej karierze. Ponieważ chęć dyktowana jest zasadą „zastaw się, a postaw się”, Jan Paweł musi sięgnąć po wsparcie finansowe Bogdana. Ten jednak skupiony jest na poszukiwaniu żony, a jedyną szlachcianką w okolicy jest Aniela – córka Jana Pawła. Ponieważ ten wariant nie wchodzi w grę – nawet w oczach włodarza Adamczychy – trzeba przeprosić się z Andrzejem, który zhańbiony ukrywa się ze swoimi trzema córkami w lesie. Synowie Jana Pawła – Stanisław i Jakub toczą w tym czasie niecne starania o zdobycie uznania w oczach ojca, który faworyzuje Anielę w gospodarstwie. Na inspekcję gospodarstwa przybywa młody szlachcic – Marcin, który jest pod wrażeniem światłości Anieli. Pomocnik kowala – Maciej, widząc zagrożenie ze strony przybysza, próbuje wziąć sprawy w swoje ręce i „dorobić się” na soli – niestety nie swojej. Wielu intryg tu jednak nie ma. Sporo jest natomiast pomysłów rodem z komiksu Janusza Christy „Kajko i Kokosz”, czyli adaptacji współczesnych rozwiązań do możliwości z zamierzchłej przeszłości. Można się nad nimi uśmiechnąć – gorzej gdy współczesne wulgaryzmy trafiają w usta XVII-wiecznych bohaterów, też dla zabawy. Niezmiennie śmieszny w swojej niepoprawności jest Jan Paweł, natomiast bogatsze plany zdjęciowe i scenograficzny rozmach nie czynią tego sezonu lepszym. Tak jak odcinek „Samych swoich” w realiach amerykańskich był najsłabszy w trylogii. Trochę mam wrażenie, że producenci chcieli, żeby serial podobał się jak największej liczbie widzów, żeby nie drażnił niektórych, mniej się naśmiewał z narodowych i szlacheckich przywar. Łagodzenie wymowy na rzecz „grubych” żartów i wątków romansowych, nie zrobiło jednak serialowi przysługi.