Trochę tak jest, że żyjemy z poczuciem siedzenia na beczce prochu. Kathryn Bigelow nie zamierza nas bynajmniej uspokajać. Raczej uświadamia widzom jak sobie pościeliliśmy łóżko. Jej wizja reakcji Stanów Zjednoczonych na atak rakietowy wymierzony w jedno z największych miast Ameryki, wzbudziła już protesty Pentagonu. Trudno się temu dziwić, skoro z ekranu pada stwierdzenie, że system wychwytywania rakiet w USA ma skuteczność na poziomie 61%. W najnowszym dziele twórczyni „The Hurt Locker” sprawę komplikuje fakt, że Amerykanie nie wiedzą skąd wystrzelono rakietę i jak „skutecznie” jest uzbrojona. Rozmowy dyplomatyczne w dzisiejszych, napiętych czasach nie są gwarantem wzajemnej szczerości. Pozostaje zatem dylemat – odpowiadać mocniejszym ciosem i wszczynać konflikt na międzynarodową skalę, czy zaryzykować - ewentualnie poświęcić kilka milionów istnień, ale uchronić planetę przed niechybną zagładą. Ten film działa zgodnie z zasadami thrillera politycznego. Trafiamy od razu na plan akcji, do ważnych sal i gabinetów, słyszymy decyzje samych ważnych osób, na monitorach wyświetlają się niepokojące komunikaty, a zegar tyka. O dziwo po ok. czterdziestu minutach ekran robi się czarny, a po chwili wracamy do punktu wyjścia, tylko z perspektywy innych ważnych osób. Część akcji już znamy, niektóre kwestie też już padły. Po pewnym czasie podejdziemy do sprawy jeszcze raz – już od samej góry drabiny decyzyjnej. To ciekawe jak ludzie, stojący przy rozmaitych sterach, przechodzą od rutyny i spokoju do nerwów, wzruszeń i wielkich słów. Wiadomo – nikt nie jest gotowy na „czarne scenariusze”, jesteśmy przygotowani tylko na ćwiczenia. Ten film pokazuje w jak trudnym momencie historii jesteśmy. Jak nieprzewidywalne bywa życie. Jak w dwa kwadranse możemy z pola golfowego trafić na krawędź dachu i wykonać kolejny krok. Można się czepiać, można zaprzeczać i tłumaczyć, ale ten film jest potrzebny i ważny.