W ostatnich latach pop rządzi światem. Nie rock, nie techno i nie hip-hop. Tak mi się przynajmniej wydaje. Na naszym rynku stadiony wyprzedaje Sanah i Quebonafide, który zdradza hip-hop, Podsiadło nagrywa popową płytę z Kaśką Sochacką, a Katarzyna Nosowska z Błażejem Królem. Bracia Kacperczyk też nagrali najbardziej popowy album w swojej karierze, a wśród ich gości znalazła się m.in. Kayah. Czy mnie to przeszkadza? Chyba nie. Raczej lubiłem zawsze ładne piosenki, a tych na płycie „Wszyscy jesteśmy Kacperczyk” zdecydowanie nie brakuje. Czwarte dzieło Kacperczyków to w zasadzie hit za hitem. Bez względu na to w jakie rejony się wypuszcza, za każdym razem ich propozycja wpada w ucho. Nawet językowo dominują grzeczne słowa: „mała”, „buzia”, „ładny”. Jak zwykle są tu rodzinne nawiązania, bo te relacje są dla Kacperczyków ważne, co jest jakoś wyjątkowe na naszej scenie. Z drugiej strony jest tu numer „Moja wina” zrobiony z Kukonem, który jest bliższy dokonaniom WaluśKraksaKryzys, czy Zdechłego Osy. Jest też jazzowa miniaturka zrobiona z Kosmonautami. Mnie jednak całość przypomina raczej debiut Duran Duran. Bo to też byli „ładni chłopcy”, którzy grali melodyjne piosenki – trochę dla dziewczyn, a trochę takie, które spodobają się też ich mamom. Teksty są u Kacperczyków wciągające, szczere, lekkie i sympatyczne. Niby słychać, że autor stoi trochę wyżej, ma i może nieco więcej, ale nie jest od tego zarozumiałym bucem tylko otwartym, świadomym chłopakiem. Jego opowieści i refleksje zaciekawiają i przekonują. Są pieniądze, sława, dziewczyny - jak w hiphopowych nawijkach, ale bez przechwałek, raczej z humorem. Te piosenki mogą lecieć w radiu, na imprezach i w słuchawkach. To naprawdę bardzo wdzięczny materiał. Może bardziej balladowy, niż poprzednie płyty, ale z Kacperczyków taki trochę polski Coldplay się zrobił. Do moich ulubionych piosenek zaliczyłbym tu reggae’owe „List do M (17.10.20245)”, „Nic nie jest na zawsze”, singlowe „Demony” i wspomniana już – także singlowa - „Moja wina”.