Ten album wyszedł oryginalnie w ub. roku, ale na nasz rynek trafił dopiero w tegoroczne „Walentynki”. Druga płyta Loli Young powstała w Stanach, pod okiem kalifornijskiego producenta. Przyniosła śmiałą wypowiedź zarówno z warstwie tekstowej, jak i częściowo muzycznej. Sporo tu brudu i odważnych wyzwań. Posłuchajcie singlowego „Wish You Were Dead” - jakże bliskiego gitarowej scenie alternatywnej z szarpanym basem, zwichrowanym klawiszem i rozmytymi shoegaze’owo gitarami. Głos Loli jest przytarty w barwie, lecz zdecydowanie mocny. On niewątpliwie niesie tę płytę, dobrze oddając zadziorny charakter artystki. „Big Brown Eyes” ma ciekawe podziały rytmiczne, ale lżejszy i mniej gitarowy aranż. Bardzo udany jest kolejny singiel - „Conceited”. Taki wpół drogi między Santigold, a Amy Winehouse. Największym hitem z tej płyty, ale też w całej karierze Loli Young jest „Messy”, które przez cztery tygodnie okupowało w tym roku szczyt brytyjskiej listy przebojów. Kawałek ten miał szczęście stać się tik-tokowym viralem. Faktycznie wpada w ucho i ma właściwy przekaz. To zarazem niebanalnie pomyślany numer poprowadzony przez bas i klawisze. „Walk On By” też mogłoby być singlem – niczego mu nie brakuje. Ma również fajne pianinko i wokalne pogłosy. „You Noticed” to z kolei akustyczna ballada, bardzo naturalnie podana (choć miejscami z efektami, jakich w „sypialni” się raczej nie osiągnie). Alternatywnie wypada „Crush”. Kolejny singiel o wyzywającym tytule na „f” sam w sobie ma swingowy powab. Ostatni z singli „Intrusive Thoughts” znów jest bardziej akustyczny, a całość kończy wypowiedź Loli, robiąca za „Outro”. Ten album w pełni potwierdza zasadność szumu, jaki zrobił się wokół dwudziestoczterolatki. Mnie spodobała się od pierwszego kontaktu.