"Stryczek" - Jenny Janbajew

Wydawnictwo Panopticos, 2004

Opowieść o Józefie Stryczku trafiła w moje ręce przy okazji koncertu zespołu Fin-Dol. Przemek Bajew powiedział, że to taka rzecz w stylu Monty Pythona. Dopiero po jakimś czasie zauważyłem, że pozycja została wydana w 2004 roku (a nie w 2024 jak mi się wydawało), a sam autor zdradził, że została napisana jeszcze dekadę wcześniej. To sporo tłumaczy, bo nie trudno natrafić w tej prozie na typowo „chłopackie” frazy, żarty i wynurzenia. Chodzi m.in. o „bąki”, „kleksy” itp. Mnie też to kiedyś bawiło, a czasem bawi do dziś, natomiast pewnie bym nie włożył ich do współczesnych tekstów. Proza sygnowana nazwiskiem Janbajew czerpie z doświadczeń prozy absurdu i nonsensu. XX wiek przyniósł tyle okropieństw, ze sztuka musiała odreagować. Także dorastanie w realiach PRL’u dostarczyło wielu zabawnych i niezrozumiałych zdarzeń, których nie dało się inaczej przeżyć, jak tylko ze specyficznym poczuciem humoru. Stąd miłość Polaków do filmów Barei, braci Kondratiuków, czy wspomnianej angielskiej grupy Monty Pythona. Bohater „Stryczka” jest kolejnym Nikodemem Dyzmą, który nie wiedzieć czemu zyskuje uznanie, popularność, a czasem wręcz uwielbienie tłumów. Im głupsze ma pomysły oraz odzywki, tym większy wzbudza aplauz. Co ciekawe, rzecz nabiera współcześnie bardzo aktualnego wymiaru, jeśli uznać Józefa Stryczka za influensera. Naprawdę do zaistnienia wystarczy dziś wyrazistość i oryginalność. Bohater dokonuje co prawda rzeczy niesłychanych i nadzwyczajnych, jak przepołowienie się i życie przez ponad dobę w dwóch częściach, czy wskrzeszenie z prochu kominiarczyka (małego kominiarza). Jednak to nie te czyny przysparzają mu sławy. Swoją drogą przytoczone pomysły przypominają raz postać z prozy Kafki (swoista „Przemiana”), innym razem prozę Schulza (Kominiarczyk niczym żyjący w nadwątlonej formie ojciec z „Sanatorium pod klepsydrą”). Zasadniczo chodzi tu jednak o wymyślanie zdarzeń nonsensownych, zabawę słowami, zestawianie rzeczy nieprzystających do siebie lub jak u dadaistów - całkiem przypadkowych. Nie da się ukryć, że duże fragmenty tej prozy wyglądają jak jazda pod wpływem – i bynajmniej nie klasyków sztuki współczesnej. Można pozazdrościć autorowi tej erupcji słów, nazw i porównań. Tych wszystkich totalnych bzdur wypisywanych z lekkością i swadą. Konstrukcja książki jest dwutorowa. Mamy pamiętnik „Stryczka” i komentarz narratora, który pochyla się nad jego osobą i dorobkiem, siedząc w areszcie. Ton rozsądku i logiki pojawia się częściej u tego drugiego, jednak również w tym przypadku nie jest tonem dominującym. Jest w tej historii kilka nut tragicznych, wszak nazwisko bohatera nie jest przypadkowe. Józef Stryczek pod ciężarem popularności, ale też z niechęci do pory roku, jaką jest sierpień, targa się na swoje życie. Czyni to jednak tak samo nierozsądnie jak w każdym innym przypadku.  Takie żarty trzeba lubić i taki rodzaj narracji umieć tolerować. W istocie jednak nie brak tu sensu, a całość zyskuje na znaczeniu z perspektywy czasu powstania tego tekstu. W książce jest trochę drobny i gęsty druk jak na moje oczy, ale co tam – dałem radę.  Dzięki Przemek.