Pewnie większość moich znajomych dziwi się, że słucham tego narcystycznego Kanadyjczyka, który ukrywa się pod nazwą kojarzoną w Polsce z nurtem disco polo. Abel Tesfaye łączy jednak r’n’b z gatunkami i wzorcami, które tworzą zdecydowanie alternatywny świat muzyki. Jego muzyczna wyobraźnia bliska jest dokonaniom Kanye Westa, a produkcja trzyma absolutnie światowy poziom. „After Hours” – czwarty długogrający materiał wydaje się być najlepszym w dotychczasowej karierze The Weeknd. Posłuchajcie otwarcia tego albumu, a zwłaszcza świetnego futurystycznego kawałka „Too Late” z dub-stepowymi wstawkami jakich nie powstydziłby się sam Burial. W czwartym na płycie „Scared To Live” zaznacza swą obecność sir Elton John, a nutę swojej elektroniki serwuje Daniel Lopatin (lider awangardowego Oneohtrix Point Never), z którym Abel spotkał się na planie filmu „Nieoszlifowane diamenty” braci Safdie. Wkład Lopatina słychać jeszcze dwukrotnie na tej płycie – w tym w kawałku „Repeat After Me (Interlude)” gdzie drugim gościem jakiego słychać jest Kevin Parker – lider Tame Impala. Oczywiście można powiedzieć, że gwiazdorska pozycja The Weeknd pozwala mu na tego typu kooperacje z obopólną korzyścią (pamiętamy casus Madonny, która sięgnęła po tego typu działania w latach 90.).
„After Hours” ma dość ciekawą budowę. Zaczyna się dość spokojnie, mrocznie, wieczorowo i dopiero od znanego z ub. roku singla „Heartless” bit robi się mocniejszy, a impreza zaczyna się rozkręcać. W „Faith” słychać już niepokojąco krążące po mieście samochody na sygnale. Ale zaraz zagłusza je mega hit w europejskim, dyskotekowym stylu „Blinding Lights”, znany już z ubiegłorocznego singla. Słychać tu stadionowe nawoływania Abla do wspólnej zabawy. Trio: Ahmad Balshe / Oscar Holter / Max Martin fundują najbardziej taneczny zestaw w karierze artysty, na który składają się też znany z teledysku, podbarwiony saksofonem w stylu lat 80. „In Your Eyes” oraz mocno elektroniczne, zaraźliwie przebojowe „Save Your Tears”. Końcówka płyty to jednak czas gorzkiego otrzeźwienia. Tych kilka beztroskich chwil nie jest w stanie przesłonić ogólnego rozczarowania wieczorem, czy już właściwie nocą. Artysta uświadamia sobie, że otaczają go fałszywe uśmiechy osób żądnych bardziej jego sławy i pieniędzy, niż prawdziwego towarzystwa. W zamian z okładki patrzy na nas z szelmowskim wyrazem twarzy pomimo zakrwawionej twarzy (choć jest to krew z rozbitego nosa, to wygląda na efekt wampirzego upojenia).
Na pewno nie byłoby mi łatwo zaczynać znajomości z The Weeknd od tej właśnie pozycji. Te samo uwielbiające wstawki wokalne i flirt z euro-disco to spore wyzwanie (kiedyś Abel sięgał wszak po sample z Siouxsie and the Banshees, Portishead czy The Police), ale ja go już przyswoiłem (byłem nawet na koncercie!) i teraz wiem jak się z nim mierzyć. Zagadka pozostaje tylko brak tytułów i autorów nagrań na okładce. Abel wybrał w to miejsce spory zestaw swoich zdjęć.