„græ” – Moses Sumney

Jagjaguar, 15 maja 2020

grae 1

Po krótkim, kosmicznym intro pojawia się przyjemny bas, do którego dołącza wysoki, falsetowy glos artysty. Zaraz potem zaskakują dęciaki w postaci rożków, a w tle przybywa głosów. Tak rozwija się drugi na płycie „Cut Me”, w którym dostajemy jeszcze jakieś nonszalanckie partie pianina. Moses Sumney to artysta, którego poznałem dzięki płycie z piosenkami Becka Hansena. Jego wokal pojawia się na „Song’s Reader” (2014) w otwierającym kawałku. Tegoroczny album jest już drugim dziełem ciemnoskórego wykonawcy (nie licząc jego wkładu w album członka The National w roku ub.). Do nagrania „græ” zaprosił tej klasy artystów co Daniel Lopatin, Thundercat, James Blake, Jill Scott, czy znanego choćby z płyt Bon Iver – Roba Moose’a.

grae 2

Ten dwuczęściowy, ponad godzinny album jest bardzo dopieszczony produkcyjnie. Tu wszystko doskonale brzmi, rozwija się i wypełnia. Trzeba jednak lubić taki rodzaj śpiewania, jaki proponuje Moses – egotyczny i pełen ozdobników. W czwartym na płycie , odważnym i mocnym kawałku „Virile” dostajemy zderzenie jakiejś orkiestrowej awangardy ze ścieżką dźwiękową do futurystycznego thrillera. Moses też niżej w nim śpiewa. Kawałek ten przechodzi płynnie w równie intrygujące „Conveyor”. Współautorką obydwu tych numerów jest Yvette. Ale krótkie, ponownie kosmiczne „Boxes” to wciąż przedziwny dźwiękowy świat godny dawnych eksperymentów Laurie Anderson. Ta  niepokojąca odsłona płyty trwa w kolejnych kompozycjach, zmierzając ku nieco jaśniejszemu, bardziej osadzonemu w jazzie „Colouour” z udziałem francuskiego mistrza elektroniki –  FKJ. Wokalny przesyt popisami Moses’a pierwszy raz odczułem przy okazji trwającego pięć i pół minuty „Neither/Nor”. Nie dałem się też przekonać opartej na gitarze akustycznej „Polly”. Niestety to co dla mnie najbardziej interesujące, rozgrywa się w obrębie pierwszych dziesięciu tracków.

Druga część dzieła, zaczynająca się zgodnie z zamysłem artysty od trzynastego utworu, dla mnie obejmuje już te dwa wcześniejsze songi. Tło muzyczne jest tu subtelniejsze, więcej klawiszy, czy akustycznych instrumentów, no i dość fantazyjnie prowadzony wokal. Raz w tym więcej jazzu, raz soulu, czy r’n’b – dla mnie bez różnicy, bo są to utwory zwyczajnie prześpiewane. W tej części podoba mi się „Me in 20 Years” i utrzymane w stylu pierwszej części płyty – przerywnikowy „And So I Come To Isolation” i finałowy, też krótki „Before You Go” (obydwa bez wokalu Mosesa). Trudno mi się nawet przekonać do „Lucky Me” napisanego i wykonanego z Jamesem Blake’m. Posłuchałem potem wybranych kawałków i byłem naprawdę pod wrażeniem. Te trzynaście nagrań na dwadzieścia tworzy wyjątkową jakość. Niestety pozostałych siedem nagrań zwyczajnie mnie męczy. Niemniej ciekawie jest poznać świat dźwięków tworzących ten album – dużo tu naprawdę oryginalnego i bardzo obiecującego grania. Warto też obejrzeć tę płytę, bo i w jej edycji widać z jednej strony artystyczne wyczucie ale i nadmierną miłość własną artysty.

grae 3