„Premiera” – Voo Voo

Agora S.A., 28 października 2022

„Premiera” – Voo Voo

To już moja dwudziesta pierwsza płyta Voo Voo. Słucham Waglewskiego od czasu dwóch hipnotyzujących piosenek z sesji I’Ching, płyty „Świnie” a potem pierwszych „Faz” i „Wizyt”. Ale takiej płyty, jak „Premiera” jeszcze nie miałem. Album studyjny, ale nagrany właściwie na żywo, podczas jednodniowej sesji. Tylko tak doskonale zgrany kolektyw i tak świetni muzycy jak Waglewski, Pospieszalski, Bryndal i Matusewicz mogli dokonać takiej sztuki. Tych 11 nowych kompozycji tradycyjnie buja się między jazzem i bluesem z dyskretnymi elementami nowej fali. Waglewski śpiewa coraz bardziej dziadowsko, a ilość solówek – głównie gitarowych i saksofonowych – przekracza chyba średnią dla tego zespołu. Prawdę mówiąc niewiele tu nowego w podkładach, choć godnym odnotowania jest, że płytę otwiera i kończy gościnny udział Hani Rani. Jej pianino jest na pewno nową wartością (Mateusz Pospieszalski gra tu też na fortepianie). Teksty dotykają spraw codziennych, głównie jednak natury społeczno-politycznej. Waglewskiego smucą podziały, narodowe wojny, mentalna izolacja młodego pokolenia, grzechy kościoła i pogoń za mamoną. Trudno się nie dziwić gorzkim diagnozom, jakie stawia człowiek pamiętający minioną epokę, zwłaszcza gdy zgodzić się z tym, że człowiek niewiele przecież potrzebuje – „trochę miłości i trochę wolności i dużo banknotów”. Kłótnie doskwierają Waglewskiemu i w „Się porobiło” wzywa z polotem językowym Antoniego, byśmy się odnaleźli. To zarazem, obok „Beztrosko” , najżwawszy numer na płycie. Voo Voo to wszak wciąż zespół młodzieżowy – jak sam siebie określa pomimo kilkudziesięciu lat na scenie. Środek płyty oferuje dłuższe, bardziej rozimprowizowane kompozycje („Beskidy”, „Bez saxu”). „Łajba” jest trochę w duchu Dire Straits ale i Breakout. Przypomina te bardziej osobiste, intymne piosenki, w których Waglewski się od dawna specjalizuje. Ale nie szkodzi, że słychać tu drobne powtórki z przeszłości. Przecież takich zagrywek i słów-kluczy oczekuje się do zespołu, który wydał już blisko 30 albumów.

Nie wiem, czy ten zespół kiedyś mi się znudzi. Właściwe spośród tych najbardziej znaczących grup z drugiej połowy lat 80. (jak Kult, T. Love, Armia) tylko nagrania ekipy Wagtewskiego niezawodnie mnie przekonują. Bo choć latka lecą, o czym Waglewski co jakiś czas śpiewa (tu w „Bez sensu”), to trudno nie tęsknić za tą muzyką i specyficzną frazą opowieści, refleksji i komentarzy. Swoją drogą „Premiera” jest płytą deficytów, bo kluczem do niej jest słówko/przedrostek „bez” (podejrzewam, ze nawet „Beskidy” się na to łapią). Ja jednak tych braków nie potrafię znaleźć. Dla mnie jest „dość”.